Spłoszona strachem, przemykała między ludźmi jak wiatr. Zawsze wstydziła się, że żyje. Nigdy nie chciała sprawić kłopotu, urazić. Oddawała pierwszeństwo, niczego nie żądając. Myślała, że zasłuży na miłość, zostanie doceniona. Tresura dzieciństwa odebrała jej prawo do obrony. Nie miała też prawa do swoich walorów, bo przeznaczone były dla wybranki pana i władcy, twórcy jej świata opartego na strachu i krzywdzie. Dlatego ukrywała swoje piękno w cieniu spuszczonej głowy. Bała się zawiści w oczach ludzi i obelżywych insynuacji. Niszczyli jej dobre imię, fałszywie oczerniając przed światem, wyssanymi z palca kłamstwami o niej. Po to, żeby ją wyeliminować. Nie mogli jej znieść, tak raziła ich w oczy. Przerażał ją świat, bo bo jeśli w najbliższych jej kręgach powalała ją zawiść i podłość, to od obcych spodziewała się egzekucji. Biciem, poniewieraniem słowami, wpojono jej, ze nie jest godna niczego dobrego. Jej strach i upokorzenie wywoływały okrucieństwo ludzkie ze wszystkich stron. Zresztą jak miałaby się bronić. Całe jestestwo nadwrażliwej poetki Magdaleny Ficowskiej Łuszczek uginało się pod ciosami. Tymi duchowymi i fizycznymi. Wydawało jej się, że takie są prawa tego świata, a ona służy do poniewierania i bicia. W snach pokonywała przeszkody nie do pokonania. Szukała drogi do domu, ale ta znikała w mroku poplątanych ulic. A przecież najgorsze było przed nią. Romantyczny zbójnik, który okazał się ślubnym zabójcą. Zawadzała mu nawet jej zjawiskowa uroda. Obawiając się jednak rozerwania więzów uświęconych przed ołtarzem, co nie godzi się ze zbójnicką mentalnością, wolał łatwiejsze dla niego rozwiązanie. Skoro nie udało się zatłuc ślubnej poetki, wybrał wielokrotne próby zabójstwa, które na szczęście mu się nie powiodły. Kiedy była w trzecim miesiącu ciąży dusił ją dłońmi na zgrupowaniu na lodowcu w Dachsteinie, gdy była w szóstym miesiącu kazał jej wsiąść do kajaka na zgrupowaniu w Wałczu i celowo przewrócił ten kajak na środku jeziora. Poleciała na dno. Wypchnął ją z dna jeziora swoją mocną dłonią, sądząc, że już jest po wszystkim. Chciał, żeby to wyglądało na wypadek. Po latach, gdy ona się z nim rozwodziła , wyraził żal, że wtedy mu się nie udało utopić jej i dziecka, które nosiła pod sercem,. Później jeszcze dusił poetkę Magdalenę kołdrą, a nawet pewnej strasznej nocy , przez kilka godzin zamachiwał się ostrzem wielkiego scyzoryka trofeum z Lahti, by ją zarżnąć. Zatrzymywał ostrze na jej szyi. Biorąc pod uwagę jego ówczesny stan , do końca było to nieomal pewne. Wtedy jego ślubna poetka Magdalena Ficowska Łuszczek pogodziła się z tym, że musi umrzeć, ale tak bardzo bała się bólu. Przed końcem tego dziesięcioletniego, koszmarnego małżeństwa, jeden towarzysz sławetnych eskapad męża, ostrzegł Magdalenę, że plany są takie, aby wydarzył się jakiś nieszczęśliwy wypadek jego kościelnej żonie.. Poetka Magdalena Ficowska Łuszczek nie ma złudzeń, jeśli od urodzenia najbliżsi wszczepią ci zły los, to nie da się od niego uciec. Kiedy jej serce uginało się pod każdym kolejnym ciosem podłości ludzkiej na przestrzeni życia, myślała z bólem : „jak zwykle, ale dlaczego?” I odczuwała to jak następny kopniak pogardy i nienawiści.
