pokryta siecią zmarszczek
rozgrzana
z kropelkami potu
przez które prześwieca światło latarni
odgradza mnie od lęku ciemne widma liści
tańczą na niej
aż do rana
wtedy udaje że nic nie pamięta
spokojnie chłodna
i przejrzysta szyba
w moim oknie
Kategoria: Wiersze – wykonanie muzyczne Andrzej Krawczyk
Zbiór moich wierszy w aranżacjach Andrzeja Krawczyka.
Po więcej poezji śpiewanej zapraszam na mój kanał na YouTube.
PORANEK
wypadł z gniazda mojego snu
nastroszony poranek
patrzy spode łba
wstrzymuję oddech
może uśnie
niechętnie zmrużony
chowa się pod kołdrę
jak pod stulone skrzydło nocy
i czas który się zerwał
w pierwszych piórkach dnia
ustaje znowu
KAMIEŃ
między puste krawędzie snu
wpadł boleśnie jak kamień
chciała schronić się przed nim
uciec w półmrok pokoju
zbudził ją dzień
płaczem
do którego nikt się nie przyznał
ROZBŁYSK
nagle
tamto spojrzenie
skąd wśród codziennych zajęć
tak ciemno widzące
tak jasno widzialne
kiedyś nie mogła pojąć
jego zbielałych ust
jakby spłynęło z nich życie
mówił że umrze bez niej
ale zabrakło mu czasu
BEZ ZŁUDZEŃ
wplątani w ciemny wiatr
potykają się o własne kroki
podobni koniom oślepłym od deszczu
przez nieskończoność miasta
przez niepewne obok
brną każdy do swego ciepła
za końcem swojego nosa
co do którego nie mają przecież
wątpliwości
ZACHÓD SŁOŃCA
na skraju nieba
przystanęli
tak mocno
poza mną
słońce
rozgrzane w ich dłoniach
aż do czerwieni
rozdzielili między siebie
teraz gdy odeszli
mogę przytulić się
do miejsca po nich
NIEZBĘDNI
sączyła przez rzęsy spojrzenie
mówili :
-nie zamykaj oczu
masz takie długie rzęsy
mogłyby nakryć świat –
patrzyła spomiędzy powiek
osobna
strzegła swych źrenic
przed nimi
nie mogła zdradzić się
że jest
tylko dla nich
SMUTEK
tej nocy śnieg
przysypał niebo
poczuła to wyraźnie
kiedy wreszcie spojrzała
przez okno
z żalem pomyślała
że już za późno
na słońce
którego przez tyle czasu
nie chciała przyjąć
do wiadomości
SPADAJĄCA GWIAZDA
w oczach morze niosła
i błękit
głębiej stawało się
przy niej
i rozleglej
gwiazdy szczęśliwe chwytała
jak liście jesienne
aż zabrakło dla niej
tej jednej
obudzona w niebo
jak w morze się zanurzyła
zamknęła za sobą świat
nie chciała
uczyć się ziemi
tak wcześnie
OD POGODY UCHROŃ NAS PANIE
skrył się przed nią
w ciszy
bez adresu
on jedyny spadkobierca
kawałka nieba wśród gór
danego mu na dożywocie
wyrzucił tylko listy
i zaczął żyć jak należy
bez nieważnych już mrzonek
na które i tak miał czas
tylko kiedy padało
przy pogodzie
zawsze jest robota
na ziemi pod jego niebem
ONA
przez szczelinę
uchylonych drzwi
była wiatr była światło
była nikt
liście topoli
chciały ją ukołysać
bez kropli łzy
chrzciny jej smutku
odprawił deszcz
DESZCZ
u niego padał deszcz
nie umiał tego opowiedzieć
przysyłał tylko listy
w kopertach z tęczy
chciał dać mi ją całą
ale rozwiała się
teraz deszcz jest we mnie
PRZEGLĄD WYDARZEŃ
wskutek awarii
na jednym z wielu miliardów
ziemskich światów
wszelkie oczekiwania
mijały się w drodze
jak ustalono
przyczyną były próby
które spełzły na niczym
W UKRYCIU
podglądała dzień z ukrycia
mijali ją ludzie
pełni siebie
jak jajka w kolorowych skorupkach
i ptaki niedosięgłe
jak horyzont
patrzyła zazdrośnie
nie potrafiąc się wypełnić
ani oderwać od ziemi
nie dostrzeżona
tak sama że już prawie żadna
uczyła się ich na pamięć
„Kiedy otworzysz oczy zacznie się sen”
szumi
nad starym śniegiem
nieba
rozmieniony
na drobne
liście
prześwieca
spoza chmur
jak spod powiek
ukradkiem
mój dobry sen
PRZEDAWNIONE SZCZĘŚCIE
nie miała już z nim nic wspólnego
oprócz starannie chronionej
przeszłości
i nagle jak grom z jasnego
nieba
na jedną noc
przesuwała po nim
końcami palców
żeby rozpoznać
czuła jak pod jej zaskoczoną dłonią
przepoczwarza się w strach
i nieświadome swej przemiany
zagarnia ją jak swoją
bez ograniczeń
bez wyjścia
KLESZCZ
znów przegapiłam moment
twojej śmierci
choć na krok
nie odstąpiłam Cię
byłeś jeszcze ciepły
gdy spostrzegłam
na żałobnej sukni
drobne różyczki
czarny kleszcz strachu
wgryzł się już pod skórę
PRZETARG
Kochaj mnie jeśli możesz
– prosiła przewrotnie
wśród łąki najpokorniej
dobijając targu –
i daj mi z siebie tylko
tę cząstkę pokutną
która ze mną się razem
dotuła zaświatów
a ja w zamian za to
niedokończoną wieczność
za Ciebie odrobię
Tobie oddam połowę
resztę sobie wezmę
i wieczni do połowy
we wspólnej wieczności
razem będziemy mieli
swą wieczność w całości
– tak podstępnie błagała
o trochę miłości
NIE MOGĘ
Jaki śliczny pieprzyk
mówił całując
wstrzymywał słowa
nie mogę ci dać siebie
powtarzał w myślach
nie możesz być dla mnie piękna
nie będę myślał o tobie
nasza gwiazda była ze śniegu
stopiły ją moje ręce
nie dowiesz się nawet
ze nie mogę cię zapomnieć
ROZMOWA
Wyrzeźbił cię wiatr
chciałbym cię doścignąć
zamknąć w dłoni…
ale masz oczy jak morze
teraz spokojne
pomiędzy błękitem
gdybym mógł je ogarnąć
Nie obejmiesz morza – powiedziała
Więc powpinam ci gwiazdy we włosy…
On płacze – pomyślała
POMYŁKA
Znów wydzwania telefon
o późnej godzinie
niecierpliwie gwałtownie
ze snu mnie wyrywa
Po drugiej stronie kabla
z bijącym sercem
i wstrzymując oddech
czeka aż się odezwę
miłość nieśmiała
– To pomyłka –
szepczę jeszcze przez sen
POMOC
Zwykle chadzają stadami
Kiedy pojawiają się
zawsze jest ich nadmiar
stają się niepotrzebni
więc odtrąceni odchodzą
za sobą pozostawiają próżnię
Potem długo ich nie ma
czasem nie przychodzą już nigdy
Pozostają głusi na skruchę
i błagania o choćby jednego z nich
Jak widać są nierozdzielni
Zresztą nie widzą potrzeby
pocieszania – po co im to
Trzeba przebrnąć
przez tę strefę beztlenową
może na jej krawędź przybędzie
nowa grupa ratownicza
MIĘDZYMIASTOWA
Chciał usłyszeć ją
nie tylko głos
Mogła mu opowiedzieć
ciszę gęstniejącą
i że oddech znajduje
w grzęzawiskach snu
No to trzymaj się
zdążyła zawołać
zanim rozległ się sygnał
Nie miał więcej monet przy sobie
REPORTAŻ
Nie lubiła drzew
nie było go w nich
namalowała trochę szafirowego świata
który był tylko dla nich
kiedy go nie było
spała
kochała te wspólne drzewa
na płótnie
Zabrał wszystko
na pamiątkę jej śniadego ciała
Przebacz że nie mam więcej
– prosiła
muszę przespać ten czas bez ciebie
przespać do końca
PŁOMIEŃ
Przychodzi zmrużeniem powiek
przygasa od swego nadmiaru
czerwono-żółty
ja sparzone ciało
boli sam siebie
NIEPOKÓJ
Uciekała
przed zapachem maciejki
który chciał ją osaczyć
Biegła
choć róże raniły jej oddech
a czas jej był stracony
Zatrzymał ją deszcz
i twarz jej spłynęła
tysiącem kropel
KONICZYNKA
Przyszła przez niebieskie
drganie lata
Przyniosła czterolistną koniczynkę
Namalowała dziś tyle kwiatów
kiedy pobiegła do lasu
zwiędły…
śmiała się
biorąc garść poziomek
ode mnie
jak serce…
…Na końcach palców
miała ich przecież tak wiele
ŚLADY
Rozsypane tysiącem ziarenek
biegną ku dali
Uciekają w popłochu
przed sobą…
Biegną tak aż do końca
swego istnienia
do ostatniego ziarna piasku
SKÓRA KAMIENIA
Zajrzyj pod skórę
kamienia
jestem tam
drgającym sercem
Nie zdołałam
powstrzymać cię
ani osłonić
czułam jak giniemy
pod stężałą skorupą
rozpaczy
jestem
NIEME SŁOWA
W urnie splecionych palców
milczy popiół
szary jak zmęczenie
osiada na powiekach
W urnie strachu
zamknięte słowa
nocą wyciągam je
do Boga
ZACZEKAJ
Namaluj kamień
i cierpienie
znasz to
pulsują w mroku
jak ciało i krew
przygwożdżone
swym ciężarem
zaczekaj na świt
słońce spadnie
strumieniem
z kaskady światła
wybuchnie tęcza
ULICA UMARŁA
Rozpędzona chwila
wielkiego miasta
zamarła w bezdechu
jeszcze dżinsowy chłopak
nieuważnie ją przecina
między słońcem i wiatrem
ptak jeden przelatuje
ulica zawisła
na wyschłych ramionach
latarni
ODBICIE
Wzywam pomocy
S. O. S. Jestem
jestem tutaj tutaj
z ciszy tak niedosiężnej
jak odległość sama
napływają sygnały sygnały sygnały
S. O. S. Jestem
ze wszystkich obcych stron
Zrywam się na ratunek
dokąd ?!
Milkną strony …
POMOŻE CI KAMIEŃ
Jeszcze idę
kamień uderza o piersi
na krawędzi
wstrzymuję kroki
kiedy kamień oszalały
próbuje rozkruszyć
mój oddech
przelotnie napotkany
mówisz :
dobrze że masz ten kamień
on ci pomoże
prędzej niż ludzie
znikasz wiatr rozwiewa słowa
mój oddech
pulsuje na granicy
ciemności
UMIERANIE
Pierwszy raz umarła
tak nieoczekiwanie
że całkiem zwaliło ją z nóg
krzyczała
ale nikt tego nie zauważył
kiedy przychodzili
z urazą i niedowierzaniem
pokazywała
czarną pustkę
mnie tu już nie ma
wyjaśniała
ale to im nic nie mówiło
Później umieranie spowszedniało
co rano z trudem
wprawiała w ruch
martwe ciało
jak tego wymagano
wychodziło to trochę sztywno
jednak było konieczne
aby usprawiedliwić
ciągłą obecność ciała
tylko twarz jej zastygła
i czerń źrenic
zgęstniała niepokojąco
PRAGNIENIE
Zapuszczam się w labirynt
niezbadanych znaczeń
niepojętych pomyłek
odnajduję oznaki
zgubnych konsekwencji
zamyślona cisza
pełna dalekich nawoływań
ukołysana szumem fal
pęka nagle
boleśnie przebudzona
moje serce ma pragnienie
dyszy
ciężko
dźwigając mnie
noga za nogą
kropla za kroplą
chwila za chwilą
spłoszone obrazy
krzywią się
w panicznej ucieczce
moje serce
chce pić
dławi pustymi haustami
ścierpniętej ciemności
NOCĄ WŚRÓD DRZEW
Mijały ją powoli
w ciemności splątały konary
przytulnie bezpieczne
przesuwały się nad jej twarzą
rozbłyskując gwiazdami
wciągnęły ją w tunel
księżyc u wylotu
krok po kroku
oświetlał jej drogę
EPICENTRUM
Zmieciona eksplozją gałęzi
czuła jak znika
dostrzegła jeszcze błysk
w epicentrum drzewa
nagły podmuch wiatru
wyrwał spomiędzy liści
rozjarzoną
kulę księżyca
NA LINII HORYZONTU
W pośpiechu
mijałam wszystkich
ale moja samotność
była wolna
morze spłukiwało
ze mnie niepokój
słońce tuliło
między podmuchami
wiatru
ludzie sprzedali
trochę radości
deszcz zacierał
ślady na piasku
za spienioną tonią
widziałam swoją wolność
na linii horyzontu
DRZEWA
Sztywne nieruchome
stoją spokojnie
gdy nikt nie patrzy
wyciągają szyje
wyprężone
bezlitośnie wpijają się w niebo
spoglądają na mnie
dumne poczuciem swej długowieczności
z nadejściem nocy
zrzucają maski
przykute korzeniami swojego pnia
miotają się
chłostane wiatrem
pokornie chylą się do ziemi
wtedy mrok litościwie otula je
a one zespolone z nim
szczęśliwe w swym niebycie
oczekują ranka
PODRÓŻ POCIĄGIEM
Jasne okienka
rozrzucone w nocy
zawieszone wśród drzew
przelatują kołysząco
przez stukot kół pociągu
coraz ciężej od ich ciepła
przepastniej od tęsknoty
płyną
między budkami dróżników
między gwiazdami
ZEZNANIE
To ja Nefertari
upleciono mi szczęście
z powrozów niewolników
na włosach nosiłam
złotą przepaskę
nic nie wiedziałam o ludziach
na których barkach
zaciskały się więzy
Teraz moje gardło
dławi obręcz bólu
postronki żył nabrzmiewają
na moich skroniach
kryję cierpienie pod powiekami
w napiętych żyłach
przepływa strach
Zemsta przebiera się w maski
ludzkich twarzy
MAGDALENA
W tym nieznanym domu
który jej sen omija
okna mówią obcym językiem poranka
zanim wstaną przyjaciele
rozczesuje loki
przy ręcznym lusterku
jeszcze z Polski
zaciera bladość
przetańczonej nocy
kiedy wchodzą
na ich twarzach podziw
chcąc go ukryć
unoszą jej stopę do ust
a ona zawstydzona
chowa się w swoją bezradność
1972 r. Szwecja – Malmo
WICHREM RZEŹBIONA
Po dwóch stronach kotliny
ze szczytów wyrosłe
Słońce i Księżyc
starły się ze sobą
jedno chciało pozłocić
dziewczynę rzeźbioną
drugie srebrność jej dało
księżycową
I szeptali ludzie zaskoczeni
– skąd taka między nami
po co chodzi po ziemi …
Wiatr z gór co ją rzeźbił
cichł z nagła spłoszony
że uśmiecha się
choć wyrzeźbiona
KOLCE TARNINY
Ja obłok pyłu na drodze
w porywach wichru
minęłam milcząco góry
sama przeciw nocy wysokiej
wyrósł z niej krzew tarniny
napęczniały granatowe owoce
nie mogę stąpać po cierniach
Ja obłok pyłu na drodze
ĆMA
Jak ćma
spłonęła na stosie
już tyle razy
że z płomieni
zebrało się morze ognia
tęsknota podzieliła
czas na sylaby
tętniące jego imieniem
poznała żar
spływający z jego dłoni
już wie
że to śmiertelna pułapka
ale ginie
rozpalona niespełnieniem
DOTYK
Przysiadła mu na dłoni
jak ptak
płochliwie
wielkooka pieściła
dotyk jego długich palców
pod niebo
rozniosło się pulsowanie
jej serca
wstrzymał rękami świat
i musiała pomieścić
zielonooka
wszelki ruch bytu
w sobie
KTOŚ
Ktoś mnie kiedyś
pokochał gorąco
mówił :
tak
zaciskając szczęki
jakby tłumił
nadmiar szaleństwa
z twarzą ściągniętą
mówił :
bardzo mocno
KROPLA
Tak wiele złudnych
ścieżek prowadzi
na manowce
tyle światów ukrytych
w kroplach wody
gdzie postawisz
następny krok
czemu sądzisz
że odnalazłeś
tę właściwą kroplę
POŻEGNANIE
Jest taki mały
choć muszę wspiąć się na palce
żeby go przytulić
tak bezradny kiedy płacze
ze mną
choć świat schodzi mu z drogi
gdy on tego chce
o jego rękach myślę
o oczach pociemniałych
jak nasz ból
jak miłość
jedynych bezpowrotnych
PRZEBUDZENIE
Ten dzień wypełnił się wiosną
po brzegi
jedna słoneczna kropla
na mój sen spadła
aż jak śnieg
stopniał
UTAJENIE
Jej miłość
jest ciemnozielona
kiedy patrzy na niego
śmieje się z radości
chowa się w jego ramiona
przed zimnem
czeka na wiosnę
aby wzejść pragnieniem
AMNEZJA
Chciał jej przesadzić
gwiazdy
do skrzynki po kwiatach
ale przysłoniła je mgła
więc rozwiesił
wilgotne od żalu
na ramie jej okna
żeby przeschły
miał je później pozbierać
tylko zupełnie wypadło mu to z głowy
UCIECZKA
Porzuciłam znajomych
przestałam znać przyjaciół
zerwałam z całym światem
aby nie wytknął mi
że pozwoliłeś okraść nas
ze szczęścia
teraz osaczona zewsząd
powoli zapominam
ludzkiej mowy
DZIKI POWÓJ
Przyleciał z wiatrem
rozpostarł nad nią brwi czarno-skrzydłe
przyniósł słońce przed zmierzchem
i barwę morza
strzepnął na nią
wzburzony sen ze swych powiek
zakłębiło się niebo
postrzępiło morze
wśród deszczu
oplotły ich pocałunki
jak dziki powój
WSPOMNIENIE
Pamiętam
tamto lato
jak piasek gorące
trawa taka zielona
jak nasze oczy
miłość tak od szczęścia nabrzmiała
że po twarzach nam jak łzy płynęła
aż wraz z latem
odfrunęła jak motyl
RELACJA
Wpadł tylko na chwilę
wpadł po drodze
wpadł pod…?!nie
wpadł na pomysł
na skrzyżowaniu
zbiegów okoliczności
wpadł po uszy
na własny rachunek
bez pokrycia
ODCISKI PALCÓW
Odróżniają cię od wszystkich
którzy są
pogubione na kartkach notesu
pasku od zegarka
niepodważalne
świadczą o tobie
twoje odciski palców
zachowane jak dotyk
łączą cię z tymi którzy jeszcze są
NA PODOBIEŃSTWO SWOJE
Boże tak podobny do mnie
powiedz czy płaczesz
nad cierpieniem
pominiętym niemym…
Mój Jedyny
stworzyłeś mnie na obraz swój
kto cię przytula
gdy serce ci pęka…
Mój Wzajemny
jak odnajdujesz we mnie
swój sens…
Czy jestem Twoją nadzieją ?…
Ja obłok pyłu na drodze
Ty wierne odbicie
Wszechświata
Czy mogę być twoim ratunkiem…
PORYW
Poryw wiatru
rozdarł granicę
dwóch światów
runął w mój sen
zdmuchnął
poukładane chwile
wyrwał mnie
gwałtem na jawę
moje barki
przygniótł ciężar
URWISKO
Przestrzeń wezbrała czernią
czas napęczniał nieuchronnym
morze rzuciło się
niebu do gardła
ocaleni w czasie
znieruchomiali
– mała wypukłość piasku
złudzenie
przesypane ziarnko
po ziarnku
w urwisko po nas
WYZNANIE – O STWORZENIU ŚWIATA
Przybyli z różnych
gwiazdozbiorów
pokonali czarne dziury
drogi mleczne
przelecieli nad ziemią
pozbierali elementy
najpiękniejsze
– zrobili cię
tak powstał świat
– wyznał szeptem
SEN
Czas pomieszał kierunki
przyparł mnie do ściany
nieprzytomnym drżeniem
za barykadą zdarzeń
bezpowrotnych
diabelskie koło na chwilę
zatrzymane w chmurach
i znów odciąłeś się
ode mnie cieniem
z tą dziurą po drzwiach
spojrzeniem rozjarzałam ci drogę
oślepiony mrokiem
nie dostrzegłeś
moich zwęglonych oczu-
–
Czytaj dalej SEN
CIAŁO
Jej marzenia miały ciało
jak bożek grecki
były o krok
jedwabiste jak
rozgrzany piasek
szeptały
w szumie fal
zasłoniła je burza czarna
jak spalone zgliszcza
ciało rażone czasem
marzenia posiekane deszczem
płyną po twarzy spopielałej
DRUGA STRONA KSIĘŻYCA
Odkrywam je
w szczelinach czasu
napływa falą
z rozwarstwionych wspomnień
rozbłyskuje
w mozolnej szarości
przetrwania
Myślałam że go tam nie ma
czaiło się
pod warstwą niebytu
w pół myśli
poczułam jego strumień
spragniona
przytulam się do szczęścia
jak do nieznanej
strony księżyca
DZIKIE RÓŻE
Deszcz zatrze ślady
nikt się nas nie domyśli
odwiedzę twój sen nad ranem
opowiem naszą nieobecność
wyrosną z niej dzikie róże
opadnie nas zapach niespełnienia
POWIERZCHNIA CZASU
Powierzchnia czasu
niezmieniona
rozciągnięta
między początkiem
pamięci a teraz
za daleko
by sięgnąć tam ręką
wszystko zapisane
niezliczoną ilością cyfr
otula mnie
szczelnie skórą
pozornie nieruchome
otoczenie
przesuwa się jak film
powierzchnia czasu
narasta
do kresu światła
WYROK
Panowie sędziowie
staję przy ońcu
najdłuższego stołu
na początku życia
z pochyloną głową
Czekam na wyrok
Milczycie
Staram się odczytać go
z waszych spojrzeń
Spuszczacie oczy
Odwołuję się do
Wyższej Instancji
Mówicie że to Wy
Ja się nie godzę!
Umywacie ręce
Czytaj dalej WYROK
ŚCIANA
Niepowstrzymane
krople czasu
pomnożone przez tysiące dni
rozdzieliły ich ścianą
zegarki chlaśnięciem
wskazówek
zlizują sekundę po sekundzie
wyrok ostateczny
pulsuje w skroniach
skapują po ścianie
zimne głuche
nienasycone
kropla po kropli
spłukały jego miłość
do niej
DIALOG
Nie oswoiłam myśli
skulona ze strachu
nie mogę się do nich
zbliżyć
to musi trwać
czuję – zabraknie mi czasu
A ty jak się czujesz
bez drzewa pod oknem ?
Ano jak bez drzewa…
Wiatr wyrwał jego korzenie
wprost z serca
patrzę w dal za oknem
strugi deszczu
bólu strumienie
WYPŁYNĘ
Próbuję wyrwać
z piersi czarne
gniazda strachu rozpaczy
powietrze jest głębokie
wypłynę
chwytam chwile
jak oddech
pogrążona
w otchłani lęku
Jacyś oni
szepcą z niesmakiem-
-patrzcie na jej paznokcie
jak czerwony jest
na nich lakier
Czytaj dalej WYPŁYNĘ
OBIECAŁEŚ
Jeszcze raz
zatrzymałeś siekierę w locie
jeszcze raz
zerwałeś głowę z torów
jeszcze raz
kij nie przebił oka
wstrzymałeś auto – o centymetr
ucięty palec – przyrósł
Błagam
nie mów że to ostatni raz
Obiecałeś zrobić to
jeszcze 77 razy
Czytaj dalej OBIECAŁEŚ
SPOTKANIE Z JEZUSEM
Wejdź w sen przeznaczenia
za oczu zielenią
jest brama żelazna
uchylona
wykuta ozdobnie
poznasz ją
Przedrzej się przez gęstwinę
kolczastych akacji
tych z dzieciństwa
dalej droga leśna
zacieniona
igliwie sosny
miękko wyciszy twe kroki
las ugnie się dookoła
wydłuż krok
wsłuchaj się
ktoś cię woła
tam z drzewa się wyłania
patrz biegnie na wprost ciebie
sosnowy promienieje
muskuły rzeźbione
Wejdź w bramę
nie cofaj się
choć ciernie cię ranią
wystartuj
w pół drogi
się spotkacie
On ciebie
ty Jego uchwycisz w ramiona
NIE ODFRUWAJ
Mój oddech szamocze się
w popłochu
Chcę zastygnąć
powiedzieć mu
że możemy odpocząć
schronić w bezruchu
niech tak nie łopocze-
– to nieprawda
że musimy się spieszyć
Zwolnij
Zostań
Nie odfruwaj
ŚMIERĆ
Nie próbuje nawet straszyć
i tak wie że wszystko zagarnie
zjawia się
kiedy ja za próg
za dzień
za dwa tygodnie
jakby bała się
że ją rozpoznam
podejmę kroki
ostrzegę
Nie wykluczam więc
że jej twarz
jest mi dobrze znana
SEN O ZŁOTYM JAJKU
Odnalazłam je
w skurczu serca
przez sen
miało napis czy wzór
inkrustowany złotem
-to takie jajka tu mają ?
dojrzałam wewnątrz
złotą kaczkę
położę je na kaloryfer
niech się wylęgnie
poryw seca bez tchu
rozbił jajko
wypadło złote pisklę
łapiąc oddech
-kurczące się drobiny życia
podsunęłam mu rękę
zdążył wskoczyć
i prysnął
jak bańka mydlana
Czytaj dalej SEN O ZŁOTYM JAJKU
DRUGA STRONA PIEKŁA
Jak się dowiaduję
piekło ma drugą stronę
Po drugiej stronie piekła
jest fajnie
nie obowiązuje
rygor chodzenia w pionie
króluje prawo grawitacji
wyrocznia z meliny
jest niezawodną
deską ratunku
bywalcy napełnieni radością
śmieją się z czarnej rozpaczy
tych głupków
po przeciwnej stronie
-gdzie czasem podczołgują się
by znaleźć winowajców
Tam jest mrok i głuche bicie serca
ZASKOCZENIE
Nie stało się
nic strasznego
jest nawet lepiej
niż było
tylko dostrzegła
w panice
że życie jej się
skurczyło
-za małe
-za krótkie
-poprute…
tyle kroków
oddechów
z czasu
jak mgła
spłynęło
ŹRÓDŁO
Jestem źródłem
płynącym tylko dla Ciebie
ochłodzę upalne promienie
zgaszę złe chwile
porwę w nurt życia
jestem strumykiem wody
dla Twoich
spragnionych ust
OCEAN
Niebieskim chłodem
otoczył jej zachwyt
dotknięcie odwzajemnił
milionem kropli
zapragnął
i porwał ją
przejrzystym błękitem
Hiszpania, lipiec 2002 r.
LILIA
Posadzono lilię
wśród mierzwy i błota
zapytała czy jest przydatna
stulając płatki
spływał po nich zapach
i kropla rosy
jak lza
Nie wiedziała
że jest darem
Otuliłam ją
miłością i zachwytem
WSTRZYMANA CISZA
Znieruchomiały
obraz świata
przystanął zbielały
odlotem
załopotało powietrze
narasta
gorycz w ustach
z rozpalonych kości
zrywam
kolejne warstwy
wstrzymana cisza
nabrzmiewa
ŻYWIOŁ
Gładzisz mi stopy
falą srebrną
w obłoku myśli
tkliwie ciepło
składasz moc swoją
w moje dłonie
lekkim dotykiem
w palcach trzymam
ogrom twój caly
ukojenie
U KRESU BARW
Mokre płatki śniegu
oblepiają świat
a ja
przemierzam baśniowe
odległości
między kolorami tęczy
wtulam się w nią
jak w bajkowy szal
znikam u kresu barw
odpływam w sen
STRZĘPY CZASU
Rzucona
we wzburzoną
otchłań życia
miotana wichrem
jak korek na wodzie
chwytała
dryfujące strzępy czasu
cisza przepływała
z szumem
uderzając
o brzeg myśli
POCIĄG
Świat dudni
nad powierzchnią istnienia
nieustające końce świata
przetaczają się
jak koła pociągu
pod cienką powłoką
drżenia
łopot serca
wyciągam ręce
idę przez deszcz
niepokoju
na oślep
roztrącam krople
MILCZENIE
Nauczyłam się
milczeć w każdej
sekundzie strachu
pęczniejącej
w godziny miesiące
lata
śledzi mnie
moja twarz
odbita w marmurze
PROMIEŃ SŁOŃCA
Zgasiłeś
każdy promień słońca
który nas łączył
jasną drogę
zmieniłeś
w spalony tunel
powaliłeś na kolana
Pana Boga
zapłakał
Pan Bóg
wraz ze mną
NA BRZEGU
Ręce kamieniem
sięgają kolan
stopy wrastają
drzewem w kamień
zęby zwierają
kleszczami bezruch
słowa rozrywają
pamięć
siedzę na brzegu
istnienia
oddech napływa
falą i odpływa
MGŁA
Przedarła się
przez zasłonę mgły
niepokój uderzył
w nią falą
dławiąc istnienie
niepewnie stawiała kroki
w grząskich pokładach
samotności
za przepierzeniem strachu
rozciągała się
nieznana przestrzeń
dźwigała ciało
podzielone
na włókna
zastygłe
w przerażeniu
IMIĘ
Ukołysał
Twoje imię
wiatr
przymknął oczy
zaprzepaścił się
świat
teraz niosę
pustkę po nim
w ramionach
rozpełzają się
godziny niespełnione
MYŚLI
Przez stuk deszczu
przedziera się
dźwięk telefonu
bezlitośnie
rozbija ciszę
rozpierzchają się
myśli
za szybą
zaczaił się na nie
kot czarny
jak kropka
DNO NOCY
Pośród okruchów
zmierzchu
opadła
na dno nocy
w nieprzeniknionej
głębinie
wsłuchiwała się
w ledwie słyszalną
muzykę
ciemności
PTAKI
Krzyk ptaków
zawisł kopułą
nad drzewami
przeniknął przestrzeń
na wskroś
na progu
ptasiej świątyni
wypełniała
ofiarę ciszy
rozdartej boleśnie
NA KOŃCU ŚWIATA
Zielone światełka liści
rozjarzone słońcem
bzowe kiście
szarpane podmuchami wiatru
kot przemyka śladem
swego cienia
udając że mnie
nie ma
a ja chowam się
w kącie
pod kocem
na końcu świata
ODGŁOSY ŻYCIA
Szum powietrza
jak taśma
wypełnia trwanie
podwijam
fruwające wokół
strzępki snów
wymazuję
natarczywość wspomnień
krótki sygnał
pełen Ciebie
cisza zawarta
w klawiaturze komórki
wybucha myślami
świat znów rozpada się
w nicość
przygniata mnie
oddech
CZARNA ROZPACZ
Budzi się przed świtem
mruży oczy
by zatrzeć
kontury rzeczywistości
nie patrzy na boki
ze strachu
że przytłoczy ją
bezmiar
przysypia jeszcze
udając
że nie musi się śpieszyć
spod powiek
obserwuje
sączący się
czas
pod drzwiami
odnajduje
ostatnie piórko nadziei
kiedy wraca
pogrąża się
w ciemnych zakamarkach
wieczora
CHMURY
Napływają znienacka
chwile
porwane na sylaby
składają się
w jego imię
ostre jak słońce
wżerają się
w głąb
spojrzenia
zatrzymane obrazy
napastliwie
wdzierają się
zapierając oddech
rozwiewa je
powiew ulgi
zbierają się
chmury
ŻYCIORYS
Wstrzymywała oddech
aby wygładzić drgania powietrza
nieruchomiejąc
zacierała ślady istnienia
uchylała się
przed natrętnymi dłońmi
zapadała się w cień
pod ciężarem słów
w gniewnym pogorzelisku
rozpoznawała drugi policzek
uciszała pulsowanie serca
by nie zakłócić
jedynej wersji wydarzeń
w panice
przemykała się
obok życia
CISZA
Uczepiona
krawędzi myśli
przymykała
powieki
by nie dać
strącić się
w nieuchronne
przez rzęsy
w jej źrenice
wdarła się
zaciśnięta w pięści
pospolitość
w zrywie ucieczki
rozluźniła palce
i poczuła
jak zapada się
w przestrzeń ciszy