Od 17 stycznia 1981 roku, dnia ślubu z herosem światowego narciarstwa – Józefem Łuszczkiem do 28 sierpnia 1990 roku ,dnia rozwodu – Magdalena Ficowska – Łuszczek mieszkała wraz z synkiem Arturem Łuszczkiem i mężem mając za oknem Giewont. Jednak kiedy patrzyła na wspaniałą górę miała wrażenie, że spogląda tam z dna piekieł. Starała się przetrwać do rana. Po 10 latach małżeństwa wróciła z synkiem do Warszawy. Musiała od nowa nauczyć się żyć. A właściwie przemykała się w popłochu, starając się uwierzyć, że jest człowiekiem. Kolejny tomik poezji „Nefertari obłok pyłu na drodze” ukazał się dopiero w 1999 roku. Są w nim wiersze pisane w wieku 16 – 18 lat w Warszawie i te porwane przez podmuchy wiatru halnego w Zakopanem.
Tag: Ficowska-Łuszczek
SKÓRA KAMIENIA
Zajrzyj pod skórę
kamienia
jestem tam
drgającym sercem
Nie zdołałam
powstrzymać cię
ani osłonić
czułam jak giniemy
pod stężałą skorupą
rozpaczy
jestem
NIEME SŁOWA
W urnie splecionych palców
milczy popiół
szary jak zmęczenie
osiada na powiekach
W urnie strachu
zamknięte słowa
nocą wyciągam je
do Boga
ZACZEKAJ
Namaluj kamień
i cierpienie
znasz to
pulsują w mroku
jak ciało i krew
przygwożdżone
swym ciężarem
zaczekaj na świt
słońce spadnie
strumieniem
z kaskady światła
wybuchnie tęcza
ZAKŁÓCENIE
Odbici wzajemnie w sobie
jak w krzywych zwierciadłach
Myślą że są istotni
że myślą
Stosują kryteria mają zasady
Wszystko upraszczają
aż do własnej krzywizny
Chętnie przeoczają fakt
że ktoś tam
zepchnięty przez nich
wypadł poza ramy odbicia
ULICA UMARŁA
Rozpędzona chwila
wielkiego miasta
zamarła w bezdechu
jeszcze dżinsowy chłopak
nieuważnie ją przecina
między słońcem i wiatrem
ptak jeden przelatuje
ulica zawisła
na wyschłych ramionach
latarni
ODBICIE
Wzywam pomocy
S. O. S. Jestem
jestem tutaj tutaj
z ciszy tak niedosiężnej
jak odległość sama
napływają sygnały sygnały sygnały
S. O. S. Jestem
ze wszystkich obcych stron
Zrywam się na ratunek
dokąd ?!
Milkną strony …
POMOŻE CI KAMIEŃ
Jeszcze idę
kamień uderza o piersi
na krawędzi
wstrzymuję kroki
kiedy kamień oszalały
próbuje rozkruszyć
mój oddech
przelotnie napotkany
mówisz :
dobrze że masz ten kamień
on ci pomoże
prędzej niż ludzie
znikasz wiatr rozwiewa słowa
mój oddech
pulsuje na granicy
ciemności
STRACH
Sprężony do skoku
w znieruchomiałym mieszkaniu
śledzi jej wstrzymywany oddech
odnajduje wszędzie
dławiący
nagłym skurczem
osacza bezruchem
by dopaść
błyskiem przerażenia
otwieranych drzwi
jak do krzyku
UMIERANIE
Pierwszy raz umarła
tak nieoczekiwanie
że całkiem zwaliło ją z nóg
krzyczała
ale nikt tego nie zauważył
kiedy przychodzili
z urazą i niedowierzaniem
pokazywała
czarną pustkę
mnie tu już nie ma
wyjaśniała
ale to im nic nie mówiło
Później umieranie spowszedniało
co rano z trudem
wprawiała w ruch
martwe ciało
jak tego wymagano
wychodziło to trochę sztywno
jednak było konieczne
aby usprawiedliwić
ciągłą obecność ciała
tylko twarz jej zastygła
i czerń źrenic
zgęstniała niepokojąco
NOC
Ta noc z podkrążonymi oczami
skulona w gnieździe milczenia
uśpiła gwiazdy
swym czekaniem
noc nadaremna
wzdraga się
na bełkotliwy odgłos kroków
gwizd czajnika gdzieś
o drugiej nad ranem
zapomina o obowiązkach
tak że mucha rozbudzona
myli ją z dniem
PRAGNIENIE
Zapuszczam się w labirynt
niezbadanych znaczeń
niepojętych pomyłek
odnajduję oznaki
zgubnych konsekwencji
zamyślona cisza
pełna dalekich nawoływań
ukołysana szumem fal
pęka nagle
boleśnie przebudzona
moje serce ma pragnienie
dyszy
ciężko
dźwigając mnie
noga za nogą
kropla za kroplą
chwila za chwilą
spłoszone obrazy
krzywią się
w panicznej ucieczce
moje serce
chce pić
dławi pustymi haustami
ścierpniętej ciemności
NOCĄ WŚRÓD DRZEW
Mijały ją powoli
w ciemności splątały konary
przytulnie bezpieczne
przesuwały się nad jej twarzą
rozbłyskując gwiazdami
wciągnęły ją w tunel
księżyc u wylotu
krok po kroku
oświetlał jej drogę
EPICENTRUM
Zmieciona eksplozją gałęzi
czuła jak znika
dostrzegła jeszcze błysk
w epicentrum drzewa
nagły podmuch wiatru
wyrwał spomiędzy liści
rozjarzoną
kulę księżyca
NA LINII HORYZONTU
W pośpiechu
mijałam wszystkich
ale moja samotność
była wolna
morze spłukiwało
ze mnie niepokój
słońce tuliło
między podmuchami
wiatru
ludzie sprzedali
trochę radości
deszcz zacierał
ślady na piasku
za spienioną tonią
widziałam swoją wolność
na linii horyzontu
DRZEWA
Sztywne nieruchome
stoją spokojnie
gdy nikt nie patrzy
wyciągają szyje
wyprężone
bezlitośnie wpijają się w niebo
spoglądają na mnie
dumne poczuciem swej długowieczności
z nadejściem nocy
zrzucają maski
przykute korzeniami swojego pnia
miotają się
chłostane wiatrem
pokornie chylą się do ziemi
wtedy mrok litościwie otula je
a one zespolone z nim
szczęśliwe w swym niebycie
oczekują ranka
PODRÓŻ POCIĄGIEM
Jasne okienka
rozrzucone w nocy
zawieszone wśród drzew
przelatują kołysząco
przez stukot kół pociągu
coraz ciężej od ich ciepła
przepastniej od tęsknoty
płyną
między budkami dróżników
między gwiazdami
ZEZNANIE
To ja Nefertari
upleciono mi szczęście
z powrozów niewolników
na włosach nosiłam
złotą przepaskę
nic nie wiedziałam o ludziach
na których barkach
zaciskały się więzy
Teraz moje gardło
dławi obręcz bólu
postronki żył nabrzmiewają
na moich skroniach
kryję cierpienie pod powiekami
w napiętych żyłach
przepływa strach
Zemsta przebiera się w maski
ludzkich twarzy
W KOROWODZIE CZASU
Maskarada
przez wieki
w obcych przebraniach
w sieci czasu
pajęczynie intryg
wcieleni w nowe role
powtarzają swoje stare sztuczki
znienacka
słowem uczynkiem
uderzają
w odwecie ?
a może to kolejna próba puczu ?!
Stąpają pewnie
jeszcze raz udało im się
podsypać truciznę
depczą rozbryzgując błoto
Nie wiedzą
że ich rozpoznałam
OCZEKIWANIE
Pokój z widokiem na morze …
okno z widokiem na góry …
życie z widokiem na szczęście …